Jani KOVAČIČ

 

Disco Karamazow

Weź węzełek, walizkę, szybko przez granicę!

Teraz chodzi o marsz na Zachód!

Wiatr przynosi stamtąd dobrobytu tajemnicę,

bez mgły i bez chmur to gród.

Skoro nie dało się ich zagnać na szubienicę,

to ich będzie nasz nowy zrozpaczony naród,

przemyślą wszystko później,

a teraz chodzi o marsz na Zachód!

 

Disco Karamazow,

            bez muzyki, bez lamp,

w ciemności każdy to kat,

            bóg jest martwy, a człowieka brak!

 

Stary Karamazow to mistrz prawdziwy,

Nasze rzeczy sprzedaje nam;

to po dziadkach nasz spadek uczciwy –

lecz z naklejoną ceną wystawił je nam.

Nie ma haków, kar, ni obelg złośliwych,

dla tych, co na honorze mają wiele plam!

Stary Karamazow to mistrz prawdziwy,

gdy ktoś cię zabija, w śmierci nie jesteś sam.

 

Disco Karamazow,

            bez muzyki, bez lamp,

w ciemności każdy to ojca kat,

            bóg jest martwy, a człowieka brak!

 

Wschodnie dziewczęta za mniej kochają,   

ani w tańcu ani w ruchaniu nie mają wprawy;

nawet dzieci, które niewinnie się uśmiechają,

wiedzą, że pieniądz to władca świata stary.

Wszyscy wierzą, że jak trochę się postarają

to zdobędą raju wszystkie dary,

inaczej tylko kradzieże i zbrodnie zostają, 

na zawsze wchodząc im w krew.

 

Disco Karamazow,

            bez muzyki, bez lamp,

w ciemności każdy szybko się uczy,

            bóg jest martwy, a człowieka brak!

 

Weź węzełek, walizkę! Szybko przez granicę!

Teraz chodzi o marsz na Zachód.

Wiatr przynosi stamtąd dobrobytu tajemnicę,

bez mgły i bez chmur to gród.

Mają jeszcze czas na przemyślenia,

teraz chodzi o marsz na Zachód!

W domu nie da się zgasić pragnienia,

bowiem tylko na Wschodzie liczy się Zachód!!

(bowiem tylko na Wschodzie wartość ma Zachód!)

 

            Disco Karamazow,

            bez muzyki, bez lamp,

w ciemności każdy dla swoich ludzi to kat,

bóg jest martwy, a człowieka brak!

 

Tłumaczenie: Anna Gawlak

 

BALLADY Z DROGI

 

Wzięła starą walizkę,

w nią włożyła to, co mama zrobiła na drutach,

obok położyła jedyną fotografię,

na której jest jeszcze dzieckiem, a z tyłu jabłonka,

i odeszła w piękny biały świat,

miała wtedy 13 lat,

i odwagę i dostojeństwo królów

i prawo, by żyć do śmierci.

 

Zawsze znajdzie się droga – kusicielka naszych dusz,

zawiedzie cię do miejsca, do krzyżówki wszelkich obietnic.

Dal głęboka cię połknie, a horyzont cię wypluje;

i te ballady z drogi – do tańca i od łez.

 

Kiedy jej siostra brała ślub,

wróciła po raz pierwszy,

litowali się nad nią: bez męża i rodziny –

a kto odchodzi umiera po wieczne czasy.

Potem przyszła wojna,

taka, że ojciec zabił zięcia,

siostrze i wnukowi groził i wygnał ich na ulicę,

a po wojnie się zapił.

 

Pamięta radość we wsi

w dniu, kiedy pojawił się asfalt:

Cywilizacja! krzyczeli wtedy,

 – a kto rozsądny ten odszedł.

Czasami pamięta jeszcze

pyłek kwiatów na łąkach,

złośliwe krasnale i księżniczki

zniewolone napojem i szaleństwem przodków.

 

Zawsze znajdzie się droga – kusicielka naszych dusz,

zawiedzie cię do miejsca, do krzyżówki wszelkich obietnic.

Dal głęboka cię połknie, a horyzont cię wypluje;

a te ballady z drogi są do tańca i do łez.

 

A te ballady z drogi są do śmiechu i do rozłąki.

 

Tłumaczenie: Joanna Cieślar

 

DZIECI Z ASFALTU

 

Najtańsza to zabawa –

bójka na ulicy.

Wiesz, że taka sława

tylko na ulicy się liczy.

 

I kraść trzeba umieć.

Uważaj, by nie dać się złapać –

schować się też trzeba umieć

gdzieś w asfaltowym tłumie.

 

A gdy już dorosną,

nigdy nie pytają;

nigdy nie przebaczają;

rodzą się już dorośli;

owoce rozpaczy;

nic im się nie należy,

tylko ten asfalt pod nogami.

 

Asfalt nic nie pamięta.

znika czasem w rozkwicie –

dlatego wykorzystaj go,

dopóki trwa asfaltu życie!

 

A gdy już dorosną,

nigdy nie pytają;

nigdy nie przebaczają;

rodzą się już dorośli;

owoce rozpaczy;

nic im się nie należy,

tylko ten asfalt pod nogami.

 

Dzieci z asfaltu –

Nie mają jeszcze swego cienia

Żyją z reklam –

To są ich jedyne pragnienia.

 

Miliardy takich jak oni

Krąży po świecie bez śladu;

Nad nimi czuwa beton;

Patrz, nigdzie nikogo nie ma;

Tylko krew świeża na asfalcie;

On pożre wszystko co zechce –

Wolność jest anonimowa.

 

Tłumaczenie: Kinga Dyszerowicz


 

DZIŚ WRACA MOJA DZIEWCZYNA

 

Moja dziewczyna dziś do wraca do domu,

ogolę się, umyję, i ciuch ubiorę nowy,

wyczyszczę buty, przeczeszę włosy,

bym był dla panny jak ta lala.

 

Wiesz, moja dziewczyna dziś wraca,

rano wyrzuciłem wszystkie puste flaszki,

opłaciłem kablówkę i jej ulubiony kanał,

pościeliłem łóżko, by nie było wstydu.

 

Dziś wraca moja dziewczyna,

nową deskę na sedes założyłem,

umyłem podłogę, stół naprawiłem

by wszystko wyglądało na czyste i nowe.

 

Chłopaki, ja idę do domu,

nie będę więcej w karty rżnął,

nie będę w pubie więcej pił,

bo dziś przychodzi moja dziewczyna.

 

Odeszła ode mnie po ostatniej kłótni,

darła się, że ze mną nie wytrzyma,

spakowała manatki i krzyczy – odchodzę,

brzmiała przy tym całkiem poważnie!

 

Cały wieczór do mnie wydzwaniała,

że z matką też nie wytrzymuje,

że mnie kocha, że juz nie może ze starą,

baby, no przecież jesteśmy parą.

 

Słuchajcie, ja idę do domu,

nie będę się szlajał z babami,

nie będę się podniecał pornolami,

bo moja dziewczyna wraca do domu.

 

W pracy rękę prawie złamałem,

drzwi od auta fest zarysowałem,

dmuchałem w balonik – i nic!

stresuję się, bo ona dziś wraca.

 

Nie będę pił z wami przez całą noc,

wisi mi fudbal i wszystkie pornole,

nie będę rozmawiał z kurwami na czacie,

bo spieszę się do mojej dziewczyny!

 

Chłopaki, ja idę do domu,

nie będę więcej w karty rżnął,

nie będę w pubie więcej pił,

bo dziś przychodzi moja dziewczyna.

 

Chłopaki, ja idę do domu,

nie będę dziś z kurwami spał,

nie będę dziś całą noc chlał,

spieszę się do mojej dziewczyny.

 

Tłumaczenie: Kinga Dyszerowicz

 

JESZCZE JEDNA HISTORIA

 

W miniówce przy latarni stoi:

już drugi dzień bez prochów żyje:

samochody jeźdżą, przy tym trąbią, zatrzymują się, ruszają:

nie wie, jak długo można tak wytrzymać,

zanim mała frajerka dostanie

zawrotów głowy,

potem wścieka się: pluje i rzuca się z pazurami na ludzi,

przy tym klnie i krzyczy:

 

że ona ma prawo do czułości,

że dla pieniędzy każdemu się odda;

samochody jeźdzą, przy tym trąbią, zatrzymują się, ruszają:

nienawidziła wszystkich zakochanych:

oni są tak tandetni,

tak durni,

samowystarczalni, mega tępi,

takich aż opierdala!!

 

Życie to zwyczajne bzdurne gówno;

życie to zwyczajny kibel, patrz jak leniwie,

czyszczą go i pucują, dezynfekują, polerują:

wspomnień się nie da wymazać:

ona nie jest winna

za to, co się dzieje,

już w wieku dziesięciu lat ją wykorzystywali:

ojciec i jego kumple!

 

W miniówce przy latarni stoi:

już drugi dzień bez prochów żyje:

samochody jeźdżą, już nie trąbią, nie zatrzymują się, tylko jadą:

zadowolona jest, że przynajmniej alfons za nią stoi, 

że czasami ją chroni,

mimo bezsensowności,

olewa to, ale czasami wścieka się, pluje i rzuca się z pazurami na ludzi:

przy tym klnie i krzyczy:**!*!!?!

 

 

Tłumaczenie: Paulina Piłat

 

KONTRA-ALBA

 

Znów wieczór. Na ścianiach reklamy.

Głosy w oddali. Mrok płonie w ciemności.

Pisk hamulców. Echo z daleka –

Naprawdę już mnie nie kochasz?

 

Blask neonu,

ja cały w diamentach.

Czyżbym był tak bogaty?

 

Ekran za oknem,

cyber program,

oblicze pokazane,

nieme,

ciche,

nieznane...

 

Jak się kochają inwalidzi?

Wstyd mi przed nimi...

 

W twierdzach swych skarby skrywamy,

a są to jedynie skrytki naszych klęsk;

kto się nie zmieni – zginie –

naprawdę już mnie nie kochasz?

 

Rżą konie w autach zaklęte:

Precz, precz, precz!

Naprawdę już mnie nie kochasz?

 

Człowiek jak małpa przed lustrem,

z duszą jak spadochron pomiętą.

Wypasa plastykowookie muchy –

naprawdę już mnie nie kochasz?

Zwyciężyła

prędkość – choroba

zmęczonych.

 

Ekran za oknem,

cyber program,

oblicze pokazane,

nieme,

ciche,

nieznane...

 

Jak się kochają inwalidzi?

Wstyd mi przed nimi...

 

Poranna zorza twarz twą oświetla –

naprawdę już mnie nie kochasz.

 

Tłumaczenie: Kinga Dyszerowicz

 


ONA ODESZŁA W NOWY WSPANIAŁY ŚWIAT

 

Odchodząc, wzięła księżyc z nieba;

wcisnęła go do torby między okrycie,

księżyc złamała, a sobie pogniotła spódnicę.

Co cię to rusza – wszak i tak na wszystkim się zna!

 

Poranki są tak cholernie mroźne,

każdy wtedy swoje losy mimowolnie bada;

złodzieje to tylko małpy diabła.

Każdym rządzą krwi, spermy pożądania groźne!

 

Ona odeszła,

ona odeszła,

niesforny dzieciak, który na wszystkim się zna.

Ona odeszła,

ona odeszła,

niesforny dzieciak, który zabawki w domu ma.

 

Gdzie wiedzie ją Drogi Mlecznej skrzenie?

Urażona każdej nocy szuka praw,

może prawda wyjdzie w końcu na jaw?

Księżyc bowiem świeci – a pierwszy przeminie!

 

W kieszeni ciemno jest – lecz mile,

na zewnątrz wiatru podmuch lodowaty;

ni dysku, ni karocy, ni poświaty.

I takie niech zostaną wszystkie chwile!

 

Kto powróci, ten

nigdy nie odszedł,

ale co ją to obchodzi!

 

Kto powróci, ten

nigdy nie odszedł,

Ale co ją to obchodzi!

 

Auta, pociągi nigdy nie stają;

ludzkim jest tylko burek dla Molocha,

w duchowym oceanie odbija się pycha.

Wiesz, że są w domu, kiedy uciekają.

 

Księżyc, księżyc jest bogiem kobiet i marzeń!

Gdy zamiatasz, bacz na penaty,

z kąta śledzi cię pająk milczkowaty.

Droga mleczna jest tylko pyłem wrażeń.

 

Ona odeszła,

ona odeszła,

niesforny dzieciak, który na wszystkim się zna.

Ona odeszła,

ona odeszła,

niesforny dzieciak, który zabawki w domu ma.

Ona odeszła

ona odeszła

odeszła i zabrała księżyc z nieba.

 

Tłumaczenie: Joanna Cieślar, Anna Gawlak

 

PONURA

(Kiedy niemowlęta zamilkną)

 

Rano niebo wygląda niczym piana z białek,

często się nam zdaje, że noc wszystko naprawi,

a na mokradłach nawet wiatr w sitowiu się zgubi,

nie, nie ma cię,

nie ma mnie,

nigdzie

 

Na ulicy ludzie z transparentami i flagami,

krzyczą w megafon, że źle się dzieje,

z daleka słyszę trąbienie weselników,

nie, nie ma cię,

nie, nie ma mnie

nigdzie...

 

Dziecko płacze w bloku, bo boi się ciemności,

głód puka, a wszyscy udają, że ich nie ma,

a strach pożera nawet tę ledwie widoczną odrobinę,

nie, nie ma cię,

nie ma mnie,

nigdzie...

 

Wiesz, że to niemoralne być starym i brzydkim,

na stadionie tłum krzyczy, co mu się nie podoba,

w hałasie się zgubi,

co jeśli się zdarzy,

że niemowlęta zamilkną?

 

W Tajlandii obrośnięci tłuszczem mężczyźni topnieją,

gdy przepoceni i dyszący pchają się do dzieci,

a żeby przeżyć, dzieci się śmieją,

nie, nie ma cię,

nie ma mnie,

nigdzie...

 

Sagi o naćpanych, którzy nie trafili do nieba,

eposy o pijanych, którzy lubią robić porządek,

gazety są pełne chorych, którzy rozsiewają śmierć,

nie, nie ma cię,

nie ma mnie,

nigdzie...

 

Źle jest, kiedy groza staje się znośna,

wydaje ci się piękna, byś mógł z nią żyć,

zatopionych w cichym czasie,

szczypie nas ostry mróz,

wtedy niemowlęta zamilkną.

 

Z zasadami ciężko żyć, a jednak za nie giniemy,

każdy chciałby więcej, a jest za drogo,

wściekasz się wciąż, że cię to nie obchodzi,

bo nie ma cię,

nie ma mnie,

nigdzie...

 

Szczęśliwy koniec jest pozorny, tylko złudne wrażenie,

zardzewiała stalowa śruba na dnie kloaki,

obydwoje jesteśmy łupinami, dwiema zmiażdżonymi skorupami,

nie ma cię,

nie ma mnie,

nigdzie...

 

Wiesz, wtedy każdy chciałby mieć dzieci,

by one naprawiły ten świat,

już za późno już na wszystko,

bowiem jest to czas,

kiedy niemowlęta zamilkną.

 

Tłumaczenie: Agnieszka Bukowczan

 

PRZYŚPIEWKA O PRÓŻNYM PICIU albo MACALA BUMBA

 

Mąka syci mysz

lubi ją męczyć,

a głodnemu sucha

skórka tak pachnie,

i świnia od kwiatów

woli dynię.

Wygłodniały pies

nie boi się nawet lwa,

głód połknie boga,

a co dopiero ludzi?

 

Macala bumba,

macala bumba,

macala bumba jeszcze dla mnie!

Jedna dla mnie,

jedna dla ciebie,

i jedna dla tego, któremu nie wolno!

Wypij do dna,

wypij do dna.

wypij za zdrowie nas wszystkich!

Nikt nic nie ma,

nikt nic nie ma,

bo mamy wszystkiego dość!

 

Cóż prowadzi wilka

prosto przed wasz chlew?

Dlaczego syty kot

nie złapie myszy?

A dlaczego głodny tygrys

nie boi się strzelby?

Miłość doprawdy jest słodka,

lecz chleb jeszcze słodszy,

wszak szybciej niż z miłości

umiera się z głodu.

 

Macala bumba...

 

Brzuch panem

naszego świata jest,

potrzeba nigdy

nie świętuje.

Głuchy jest brzuch, obca jest chwała,

a głód jest tylko twój.

Od obietnic

wolałbym mieć chleb:

syty głodnego nigdy

nie zrozumie.

 

Macala bumba,

macala bumba

macala bumba jeszcze dla mnie!

Jedna dla mnie,

jedna dla ciebie,

i jedna dla tego, któremu nie wolno!

Wypij do dna,

wypij do dna.

wypij za zdrowie nas wszystkich!

Nikt nic nie ma,

nikt nic nie ma,

bo mamy wszystkiego dość!

 

Tłumaczenie: Katarzyna Bednarska

 

SIEDEMNASTY HYMN EUROPY

(coś w rodzaju marszu z wstępem według Valentina Vodnika)

 

Napoleon mówi:

    Europo, wstań!

Wstaje, wzdycha:

    Kto mnie woła?

(Ja cię wołam,

    ubogi obywatel,

abyś mnie ochroniła,

    abyś mnie obroniła!)

 

Allons enfants de l'Europe Unie,                        

les jours de gloire sont passés                            

Un oeil nous guide dans grotte assombrie,          

celui d'un Cyclope, les mains baisées.                

 

Allons enfants de l'Europe Unie,                        

les jours de gloire sont passés!                          

naszym symbolem oko cyklopa

wiodące nas przez ciemność dnia!

 

Siedem jest matek Europy,

ojcowie nie są znani,

może to naprawdę błąd:

więc chcemy być świata panami?

                                                                        

Dwanaście jest gwiazd Europy,

mamy dwanaście planet bez dna,

zjednoczone ze sobą niezdary,

z których każda za swoim wciąż gna!

 

Allons enfants de l'Europe Unie,

les jours de gloire sont passés!

za dobrobyt i standard Europy,

damy swoje bachory i żony!

 

Restauracja Europa,

zaprasza na tysiąc dań,

wszystkie są w menu,

lecz żadnej na talerzu!

 

Europa to chrześciański klub,

innym sprzeda tylko litość,

mnóstwo wydatków oprócz zysku:

niech żyje współczująca samolubność!

 

Allons enfants de l'Europe Unie,

les jours de gloire sont passés!
teraz to koniec Złotej Doby,

teraz jesteśmy sługami Ameryki.

 

Allons enfants de l'Europe Unie,

les jours de gloire sont passés!

naszymi cyklopowymi oczami

będziemy patrzeć w ciemne dni!

 

Teraz odważnie, dzieci Europy,

minęły dni rzeź i sławy,

przeminęły lata ślepoty,

jeszcze tylko to kwaśne wino wypijmy.

 

Tłumaczenie: Katarzyna Bednarska

 


SAKSOFONOWY PORANEK

 

Widać środek złotego pola...

Dziewczyna tańczy, dziewczyna gra w klasy...

Z jednej piersi kapie mleko, z drugiej wino.

Saksofonowy poranek!

 

Na czarnych koszulach nagle wpadli wąsaci mężczyźni.

Mleko, wino,, haustem połknęli,,, co się połknie.

Wzięli noże rozcięli sny Z – NA co dzień.

Umknęli przez dziurkę od klucza nim się spostrzeżesz..

 

Przez mgłę ludzi się zachmurzysz, za późno!, godzina cię pokruszy,

spojrzenia wbite w asfalt, mimo że już dawno dnieje,

dzwony w dzwonnicach mocne głosy zapomnianych dni,

cicho przebijają się spod pod podbić współczesności..

 

Nie wiedziałem,,, [Czego?)

nie wiedziałem,, (Czego?!)

nie wiedziałem, [Czego!!)

że:

 

Każda godzina wszechświata swoich ludzi, zupełnie swój świat ma.

Nieślubne dziecko przypadku – prawda – tam drugie śniadania.

Nigdy, przenigdy i nigdzie nikogo poznać nie możesz.

Za każdym razem w służbie przewidzeniu tramwajem bez drzwi jedziesz.

 

Rozciągasz się do końca, do granicy, do skóry świata,

w winiaku, kawie, tabletkach, tłuszczu anioł pierzcha,

lekki wietrzyk pozwala ci łatwiej w nocy czytać,

kiedy znów pójdziesz wino i mleko od dziewczyny z klas brać?

 

Saksofon,

saksofon!

saksofon!owy!

poranek!!!

 

Elementarne wypowiedzi zawsze są największą atrakcją.

I rano nadzieje są w kupie i wiesz, że w domu wszyscy zdrowi.

Drogi prowadzą nas daleko, lecz nigdy zupełnie do końca.

Istnieje w ogóle coś, co chcesz mieć zwrócone takie samo?.

 

Każdy zwycięstwa wie: IGNORANTIA VICTORIA EST!,

Pozostali kręcą się z nim mocno zaciśnięci w pięść!.

Jeśli palniesz cokolwiek przez saksofon, połamię ci kości!,

zalegalizowałem ból jako miarę dorosłości!!

 

Saksofon,

saksofon! 

saksofon!owy!

poranek!!!

 

Tłumaczenie Katarzyna Bednarska

 


SHIZOL

 

Ta spiekota

do głowy uderza;

powali cię, gdy najmniej będziesz się tego spodziewał,

wyrywa cień z powierzchni ziemi!

 

Słońce świeci,

świszczy wiatr…

Kilku ludzi krzyczy: Żadna Golgota!

Cholera, czy to nie jedynie jakiś nowy bar?

 

Słońce grzeje.

Jošt się śmieje:

Doją wino z wież zamkowych

a na niebie pełno tych bydlaków cumulusów.

 

Czy coś ci się w głowie miesza?

To mądrych się wiesza.

Bawimy się razem, niczym karty na plaży:

Niech nikt nas nie dręczy, bo  my tu stoimy na straży!

 

Słońce piecze,

wypuszcza promieniste strzały,

wystające z łydek, lędźwi, głowy i pleców,

roznosisz pieśń, wsparty o piasek.

 

Nie, nie, nie, nie, nie mogę,

nie mogę sobie przypomnieć –

jaki byłem za dziecięcych lat?

 

Rzeźbię ręcznie,

zielono-czerwone oko

każdą, która potrafi pyskować;

dam ją każdemu, kto gra w Piotrusia.

 

Czyżbym miał schizy?

Mama ma błękitny wózeczek.

Jak dla mnie są oboje przezroczyści i bez kości,

dzięki temu widzę przez nich wszystko, co się dzieje.

 

Matka drze się

ojciec chleje;

a matka ojca nie kocha, bo ten chrapie,

i tak rozpadł się dom w środku nocy!

 

W domu mają kryzys.

Czyż nie dlatego jestem schizol?

Pod gwieździstym niebem śpią teraz dzieciaki,

a ja mam sześć palców i niebieskie oczy!

 

 

Z nimi słyszę,

a nic nie widzę!

Jakby to było, nigdy nie przypomnę sobie,

życie składam na ołtarzu szczęścia.

 

Nie, nie, nie, nie, nie mogę,

nie mogę sobie przypomnieć –

barwy swych dziecięcych oczu?

 

To ja jestem schizolem,

a w raju mam swój stół

nakryty dla trzech, więc jeśli ci się nie spieszy,

to na kolację możesz zjeść ze mną nawet ludzi.

 

Naprawdę  jestem schizolem

z podpisaną na to koncesją,

ożenię się – czy wam się to podoba czy nie

wytworzę łajdactwo, mądrość, szaleństwo, czyż nie?

 

To ja jestem schizolem,

z psychoanalizą

i z ekspertyzą wyssaną z palca dam wam rozwiązanie,

obiorę twarze, rozdwoję was wszystkich!

 

Mój ośrodek mowy jest po lewej stronie, o tutaj.

Buuum!

 

Tłumaczenie: Katarzyna Świątek

 

 

SOBOTNI JEZUS

(sabbatismos agnus dei)

 

W sobotni wieczór zmrok nastaje,

wschodząc nad reklamowe dróg rozstaje,

każdy jego krok jakby filmowy,

styl to wejściówka, znak obowiązkowy.

 

Rozproszony charakter :  kontekstu zawiłość,

w nim niezliczona tożsamości ilość;

rozkosz jest nakazem : stresem zabawa;

na oczach wszystkich autofilia nowa.

 

Napojony – a żłopie, syty - a żre,

współczuć woli : o jedności nic nie wie;

religię uznaje : a wierzy nie;

mało doświadczył : a głos zabierać chce.

 

Sobotni Jezus,

Sobotni Jezus,

Sobotni Jezus,

w sobotę z bólu wyje – polifrenicznie żyje.

 

Mówi o miłości, myśląc o ruchaniu,

kiedy trzeba pieprzyć, marzy o kochaniu;

przykazane szczęście go zwodzi : piecze,

wszystko zarazem śmierdzi i pachnie.

 

 

Choć potrafi, zbawić się nie może, nie chce,

przed korporacjami i tak uciec nie śmie;

w sobotę szaleje jagnię zrozpaczone:

paląc, przy kieliszku, tabletką ukojone.

 

Dla nas drogą krzyżową podążać chce:

tylko to potrafi – tylko po to żyje:

w sobotę za wszystkich katusze przeżywa:

pochwalony Jezus – bez ciebie się nie da!

 

Na kolanach się czołga, z trudem wstaje:

ciało hańbą i krzywdą wypełnione zostaje;

wykorzystuje sam siebie i czuje wstręt:

bez wyrazu się stają sny, życie i śmierć.  

 

Sobotni Jezus,

Sobotni Jezus,

Sobotni Jezus,

w sobotę z bólu wyje – polifrenicznie żyje.

 

Przyjaciół nie ma, towarzystwo lubi:

zmienia osobowość, kiedy się pogubi;

żadnych obowiązków sobie nie rości:

odczarowany, uwolniony od stałości.

 

Każdy palec odnajdzie swoją planetę,

a nasz Jezus krzyżowany co sobotę:

w gwoździach jego wizerunek bije:

wirtualnie cierpi, wirtualnie żyje.

Sobotni Jezus,

Sobotni Jezus,

Sobotni Jezus,

w sobotę z bólu wyje – polifrenicznie żyje.

 

Tłumaczenie: Patrycja Pytel

 

TEN

 

To ten, co już od dwudziestu lat chodzi co drugi dzień do mamy coś zjeść. To ten, co się spieszy żeby się nie spóźnić i nie zasmucić matki – przecież ona żyje tylko dla niego. Urodził się kiedyś, jakoś po wojnie, tam gdzieś w górach. Szkoła była oddalona dobrą godzinę marszu od ich domostwa i ziemi. Z matką piją po obiedzie kawę, rozmawiają jak to wuj sprzedał krowę. Matka miała kiedyś kochanka, co jej nigdy nie wybaczył. Wiedział, gdzie jest granica i gdzie jest miara! Miał dwa przelotne romanse, a mama zawsze wtedy chorowała i musiał się nią opiekować. Albowiem:

 

To ten, co zawsze wszystko wie.

To ten, co zawsze dobrze robi.

To ten, co doświadczenie ma.

Ten:

            Wie co można,

            Kiedy jest mu źle

            zaciska zęby –

            nie robi nic wbrew sobie

 

Kiedy ojciec dostał marskości wątroby, z matką wszystko sprzedali i kupili w mieście dwie garsoniery. Potem poszedł na studia. Wsi nie lubił, a o wszystko obwiniał miasto – do którego nigdy się nie przyzwyczaił – choć nigdy nie spróbował. W pracy, w myślach krytykował przemęczone matki, jak np. »czemu nakładacie sobie więcej niż jesteście w stanie zjeść!« Zawsze wiedział jak powinno być i gdzie leży przyczyna »Za mało porządku! Za mało dyscypliny!« syczał. A do wojska go nie wzięli, bo był za chudy i za drobny.

Jak to możliwe, skoro to właśnie ten! Naprawdę:

 

To ten, co wie co dobre.

To ten, co robiłby dobrze.

To ten, co poznał odpowiedzialność.

Ten:

            Wie co i jak

            Rozwiązać problemy i to,

            Co dla innych jest trudne –

            Jemu przychodzi łatwo!

 

Ten, co wieczorem staje przed lustrem i chwali się: » Nie mam jeszcze brzucha i tylko 5 kg więcej niż w liceum.« Czasami ściąga slipy i podziwia sam siebie: »Wszyscy kumple w pracy to tłuste świnie – w ogóle im już nie staje. Mnie, kiedy chcę!« Pociera go przez chwilę, a potem sam się strofuje: »Nie, wstrzymaj się. Oszczędzaj energię!« Pociągali go silni i zdecydowani faceci – może z powodu matki. Przypomniała mu się ona – koleżanka. Jak lubi z nią rozmawiać w pracy! Sam jeszcze nie wiedział, co mu jest, dopóki nie zaczął o niej śnić. Zawsze w knajpie piersiami ociera o filiżanki kawy, a gdy je odłoży celuje w niego biustem ściśniętym i uwypuklonym ramionami! Była popiołem – jak on.

Ale … działała na niego za każdym razem!

 

To ten, co by ją całował!

To ten, co by z nią spał!

To ten, co by ją zadowalał!

Ten:

            Może zawsze

            I zawsze tylko ją

            Z przodu, z tyłu –

            Nieskończenie wiele razy

 

Ten, co trzyma w spodniach zaskórniaki i żyłby z tą jedyną przykładnie, w czystości. A ona – napalona, z ognistym ciałem, pod staromodnym kostiumem ukrywa dla niego namiętność i rozkosz. Jak ją rozebrać? Z tyłu jest zamek. I pewnie napa albo guzik. Widział to u matki, kiedy wieszał jej pranie. Czasami ukradkiem ogląda wystawy damskiej bielizny i wyobraża sobie, że ona nosi kurewsko czerwony komplet… Nie, nie, ona nie! W żadnym wypadku, nigdy, przenigdy! Biały, co najwyżej biały. Nadzieja i marzenie schodzą na drugi plan. Dyscyplina i porządek! I odmowa! To są wartości! To!

To jest przecież ten!

To ten, co by ją pieścił.

To ten, co by z nią spał.

To ten, co by się nad nią zadowalał.

Ten:

            Co mógłby ją zawsze

            I to noc w noc

            Z przodu, z tyłu

            I to kilka razy na noc

 

Ten, – o którym ostatnio pisano w gazetach. W nocy, pijany rozbił wystawę i z manekinów zdarł bieliznę. Przyciskał ją do twarzy i chlipał, i wąchał ceny, kiedy przyjechała policja. Kiedy oprzytomniał, walił w drzwi i wył: »Pomyłka! Pomyłka! Ja to nie ja! Ja to nie ja!« Ledwo go uratowali, gdy chciał się na spodniach powiesić na kratach okiennych.

 

To on…

To on…

To on…

Ten! Ten! Ten!

 

Tłumaczenie: Magdalena Kluk